„Dezeta da się lubić” (recenzja )

Andrzej Piotrowski, Michał Jósewicz, Maciej Krzeptowski, Stanisław Bolewicz, Cezary Pawłowski, Jacek Marchlewicz, Wojciech Seńków, Krzysztof Marski:  Dezeta da się lubić.

 

Wydawnictwo Polska Fundacja Morska 2014, s.126

 

© Maszoperia dezety Sum

To już druga książka, wydana w tym roku, o tym samym jachcie – o znanej, i chyba trochę niedocenianej, DZ-cie SUM (kilka miesięcy wcześniej ukazała się książka Grzegorza Czarneckiego, również uczestnika opisywanych rejsów, p.t. Szalupą przez Bałtyk i Sund. Niezwykły rejs starszych panów). Już choćby z tego, intrygującego faktu, warto sięgnąć po kolejną pozycję książkową.

Tym razem książka jest pracą zbiorową. Autorów książki - uczestników rejsów, jest wielu, a nad całością redakcyjną czuwał Maciej Krzeptowski. Swoje wrażenia z dezetowych wypraw przekazują: nauczyciel, prawnik, geolog, strażak, przyrodnik, inżynier, rybak dalekomorski. To trochę więcej niż Jerome’go „trzech panów w łódce, nie licząc psa”, którego to pieska w załodze „naszej” łodzi wiosłowo-żaglowej również nie było; podobnie jak u angielskich gentlemenów na Tamizie.

Trasy opisywanych rejsów prowadzą po wodach morskich, zalewowych, jeziorach, rzekach, kanałach śródlądowych. Mijane krajobrazy, spotykani ludzie, wynikłe zdarzenia stwarzają tak różnorodnej załodze, z bogatym doświadczeniem życiowym – wszak średnia ich wieku to ponad 60 lat!, - długie chwile do snucia ciekawych opowieści, roztrząsania interesujących ich spraw. Książka zaczyna się bardzo ciekawym wprowadzeniem geologa, pasjonata historii, o dawnej żegludze łodziami wiosłowo-żaglowymi, o słowiańskiej przeszłości obszarów po których żeglują współczesną DZ-tą. Wspominają również czasy nowsze, swoje dalekie podróże oceaniczne, początki żeglarstwa po wojnie; wspominają niemalże kultowego już Ludka Mączkę. Długim opowieściom nie było końca.     

W przesadny nastrój wspomnieniowego smucenia nie wpadli: DZ-ta nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Za to, wyzwoliła w nich potrzebę działania, wspólnej pracy, szukania rozwiązań w sytuacjach czasami jak na obozach harcerskich z dawnych lat, albo współczesnych szkołach przetrwania. Więc poczuć tego młodzieńczego ducha rwącego się do Przygody, do odkrywania ciągle na nowo świata i ludzi; tych bliskich, tuż za miedzą, bo „morze to droga, która łączy” jak pisze Tage Voss; morze uczy zrozumienia dla Innych; również do poznawania samego siebie, do podróży w głąb własnej duszy… tego doświadczyli i to przekazali nam w swojej książce.

Imponujące wrażenie robią zamieszczone do opisywanych miejsc mapki tras rejsów SUM-a; zebrane razem żeglarskie, wodniackie szlaki nie pozostawiają wątpliwości co do wagi dokonań – chapeau bas. Dezeta krąży po tych terenach, jej drogi się przecinają, jest dla nich domem na dobre i na złe, jak trzeba wyśpią się na twardych deskach – ławach, mokną na deszczu bo przecież nie ma zabudowanej kabiny, a prowizoryczny, rozpinany tent przecieka. I jeszcze posiłki – w warunkach spartańskich, ale jakże  nierzadko wyszukane, z prowansalskimi ziołami !

A gdzie jest pomnik Dezety ?, a wiersz „australijczyka” (załoganta !) na część SUM-a i jego załogi, niczym heroiczna epopeja rycerska, pisany pięknym aleksandrynem w rytmie jambicznym - czytaliście ? … Nie !!! To zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. Naprawdę warto !

 (Zenon Szostak)