Ziemowit Ostrowski urodził się 19.X.1926 r. w Brześciu n. Bugiem. W czasie II wojny światowej aktywnie uczestniczył w walce z okupantem (drużynowy Szarych Szeregów, żołnierz Armii Krajowej, aresztowany przez NKWD i skazany na karę śmierci zamienioną na więzienie, najpierw na Zamku Lubelskim potem we Wronkach). W Szczecinie od 1948 r. Ukończył Politechnikę Szczecińską Wydział Elektryczny. Przez lata pracował w Centrum Nadawczym Polskiego Radia. Zaraz po przyjeździe do Szczecina związał się z żeglarstwem jako: członek AZM, JK AZS (prezes Klubu), instruktor, sędzia sportowy klasy państwowej, członek prezydium Sekcji Żeglarskiej GKKF, mierniczy PZŻ, inspektor nadzoru technicznego, członek Zarządu Głównego PZŻ oraz wiceprezes PZŻ. Wielokrotnie brał udział w regatach żeglarskich: polskich i zagranicznych; Akademicki Mistrz Polski (1966). Nadzorował budowę "Daru Szczecina".
Żeglarska droga naszego Kolegi naznaczona była trudnymi chwilami - to konspiracja i walka o niepodległość, droga która wiodła przez wszystkie ważne wydarzenia żeglarstwa szczecińskiego ale i w znacznej mierze także polskiego. Na 60-lecie działalności żeglarskiej przygotował w Jacht Klubie AZS żeglarską opowieść swojego życia bogato zilustrowaną archiwalnymi zdjęciami. Poniżej fragment tej opowieści o pierwszych latach w powojennym Szczecinie:
.... Należę do nielicznej grupy tych, którzy dokładnie znają datę, która otwiera ich żeglarski życiorys. Dla mnie jest to data Walnego Zebrania Szczecińskiego Oddziału Akademickiego Związku Morskiego, które odbyło się 7.11.1948 w dolnej auli AH. Czytam ogłoszenie, przychodzę na zebranie i - podpisuję deklarację. Po tym zebraniu Felek Wodzyński przestaje przewodniczyć Oddziałowi i opuszcza go. Moja deklaracja, wraz z całym archiwum, zaginęła przed laty, ale w Kronice AZM można znaleźć moje nazwisko pod - o pięć tygodni późniejszą- datą 5.12.1948 w opisie podnoszenia zatopionego w Basenie przy Pałacyku Jachtowym na Gocławiu scherenkreutzera SWAROŻYC. Wykonałem wtedy ciężką i trochę ryzykowną pracę, której wynik umożliwił ostateczny sukces. (SWAROŻYCA zamieniliśmy później z Gwardianami na BREMSE i ERFÜLUNGA). Zima spóźniła się; normalnie akcja lodowa trwała wówczas w Szczecinie 100 dni. Odra zamarzała, pracowały 2 lodołamacze.
Studiowałem na pierwszym roku Wydz. Elektrycznego SI. Podręczników prawie nie było, więc słuchało się wykładów. Pracować mogłem tylko w nocy. Kierownikiem budowy Basenu Górniczego był inż. Bolesław Rossiński, który jako porucznik „Irena” dowodził podczas wojny oddziałem dyspozycyjnym lubelskiego Kedywu; był moim dowódcą. U Niego zamieszkałem, On też zatrudniał mnie w Kierownictwie budowy. Nocami nadzorowałem wbijanie żelbetowych pali, mierzyłem wpędy po uderzeniach kafarów. Pięciotonowych, żelbetowych pali wbiliśmy tam 1550. Między godzinami drugą a siódmą spałem na którymś ze stołów w biurze, później jechałem tramwajem na Uczelnię.
10-go kwietnia 1949, Państwowe Władze nakazały połączenie AZM i AZS; więc znów jesteśmy Sekcją Żeglarską AZS, którą kieruje Jurek Borowiec. Na otarcie łez ZG dostało trochę pieniędzy; kupujemy KANIĘ i TUŃCZYKA . W Trzebieży organizujemy ogólnopolski obóz żeglarski AZS. Na czas obozu sprzęt klubowy uzupełnia SZKWAŁ z Gdańska. Ja włączam się w przygotowanie drewnianego jachtu motorowego ŚWITEZIANKA, którego opiekunem jest Lech Frankiewicz. Mnie blokuje praca, dojeżdżam tylko na niedziele. W Trzebieży wiąże się z nami Ludek Mączka. Jest i strata: przy złej pogodzie, podczas praktycznego szkolenia, nakryty falą od rufy tonie KACZOREK . Znajdująca się wewnątrz jachtu studentka AH i równocześnie sekretarka AZM Ala Skolimowska nie ma szans.
18-go września na jeziorze odbywają się Jesienne Regaty Żeglarskie, pierwsze w powojennym Szczecinie. Startuję na MAĆKU, prowadzonym przez Jasia Pretzla. W końcu października uzyskuję stopień żeglarza morskiego. Na świadectwie egzaminacyjnym mam historyczne podpisy kapitanów: Szymańskiego, Bogdanowicza, Michalskiego i Ślesińskiego. W zimie słucham teorii na jsm. Klubowa flotylla powiększa się: Dyrektor Szkoły Morskiej, „Macaj” kpt. Konstanty Maciejewicz, daje nam EWĘ (obecnego NADIRA). Kadłub MAĆKA jest już tak zbutwiały, że musimy go wycofać. Jego ołowiany balast pozwoli uruchomić przydzielony nam wrak SWANTEWITA.
Stalinowskie porządki nie pozwalają na indywidualne pływania poza jezioro, regaty dają szansę. W czerwcu 1950 usiłujemy zorganizować pierwsze regaty na Zalewie. Płyniemy na holu za portowymi holownikami. Całkiem ładny wiatr gaśnie jednak po starcie; te same holowniki ściągają nas do Szczecina. Bazowanie na terenie portu przestaje być możliwe, w sezonie „mieszkamy” więc na przystani „Kolejarza” (dzisiejsza Pogoń). W lipcu jedziemy na obóz do Jastarni. Tamtejsza tzw „Szkółka Gołubiewa” była najlepszą w Polsce szkołą żeglarstwa; dostaliśmy 4 miejsca. Pojechał Włodek Bąkowski, Jurek Borowiec i Leszek Zarębski („Portugalczyk”) oraz ja. Wszyscy odbyliśmy rejsy morskie –krótkie, bo po białym szkwale (23.07) nadal tęgo sztormiło. Byłem jako bosman na JEDNOŚCI. Bardzo źle otaklowany, 22-u metrowy jacht był jednak bardzo szybki – przy wysokiej fali przez 3 doby przebywamy prawie 500 Mm. W grudniu, łamiąc cienki lód, na wiosłach, przeprowadzamy na przystań WITEZIA i GAZELĘ.
Stalinizacja sportu trwa: zamiast PZŻ od lutego1951 jest Społeczna Sekcja Żeglarstwa GKKF; podobnie w Okręgach. Wchodzi do eksploatacji SWANTEWIT. 26-go maja 1951 to Regaty Pokoju na Zalewie. Startuje 14 jachtów, wśród nich 4 nasze. Płynę na WITEZIU. Wchodzimy na mieliznę koło Lubina. Załogą ściąga jacht przez 13 godz. Do Jastarni dostajemy znowu 4 miejsca. Jedzie Gieniek Bielakowski, Jerzy Kerner („Alojzy”), Czesiek Skibicki i ja. Zdaję egzamin na jsm. 29-go września organizujemy dwudniowe Regaty Przyjaźni na Zalewie. Trasa obu etapów ma łącznie 80Mm! Jako jsm mogę wreszcie prowadzić PRZODOWNIKA (obecny NADIR). Mamy najkrótszy czas żeglugi, po przeliczeniu wg KR drugie miejsce. WOP zabiera nam Pałacyk i kadłub GAZELI. Przenosimy się na drugą stronę basenu do zdewastowanego budynku poniemieckiej, czteroklasowej szkoły. Wchodzę do Zarządu Sekcji (do 1956).....
Pasjonująca opowieść trwała dalej ....
W dniu 15.03 2011 roku w ostatnią drogę przy żałobnych dźwiękach orkiestry wojskowej, na wojskowej lawecie, odprowadzili Go współtowarzysze broni z Szarych Szeregów, z AK, żeglarze, przyjaciele. Honorowa salwa oddana przez żołnierzy Wojska Polskiego uzmysłowiła jak niezłomnego człowieka, oddanego sprawie wolności i niepodległości Ojczyzny pożegnaliśmy.
Żegnaj Ziomku.
Zenon Szostak
(z kroniki Akademickiego Związku Morskiego w Szczecinie)
"...Otóż jak wspomniałem "Swarożyc" wylegiwał się bezczynnie na dnie basenu, kupcząc swym ciałem (jak pisze w Biblii) i pokrywając się zgnilizną moralną w postaci warstwy zielonych glonów pasożytujących chciwie na jego gnuśnym truchle.... Leżał tak prawie trzy miesiące! Aż w końcu..... w końcu PZŻ obiecał nam, że gdy go wyciągniemy, będzie nasz. Rzecz nie była łatwa. Brak windy, kołowrotów, nawet bloków i silnych stalówek. Ale Azetesiacy nie znają rzeczy niemożliwych. Kilka dni trwały przygotowania, z których najważniejsze to zainstalowanie bomu wyciągowego na maszcie. Bohaterem tego dnia był kol. Ziemowit Ostrowski ze Szkoły Inżynierskiej, który prawie cały ten pamiętny dzień 5-go grudnia 1948 r. spędził między niebem a ziemią dyndając na pasku od spodni na szczycie masztu, odmocowując i zamocowując stalowe liny dźwigające ramię bomu. Gdy zszedł w końcu z tych zawrotnych wysokości na wpół był już uduchowiony przez bliski kontakt z niebem...."
Czesław Michno
Szczecin, 5.XII.1948
http://www.youtube.com/v/VoJjhx4PMxw?fs=1&hl=pl_PL