Wywiad z Heniem Widerą

Zenon Szostak  

15. listopada 2004 r. powrócił z dwuletniego rejsu jachtem „Gawot” Henryk Widera. Można by powiedzieć, że dwuletni rejs to dziś żaden wyczyn żeglarski a i trasa – na Maderę i Wyspy Kanaryjskie - też nie zapiera dechu w piersiach. Ale rejs Widery był niezwykły, choćby dlatego, że żeglarz płynął samotnie. I to nie przez pusty ocean ale po wodach niełatwych nawigacyjne; bo to i Morze Północne, i Kanał La Manche, i Biskaje, i jeszcze silne pływy ! Płynął sam na małym jachcie mieczowym mając na karku ponad siedemdziesiąt lat ! Przypomina się William Willis i jeszcze kilku innych - dosłownie kilku. Teraz do tego grona dołączył Henryk Widera.
(zs)

WYWIAD Z HENRYKIEM WIDERĄ

Zeszyty Żeglarskie: Heniu powiedz na początku, bo właśnie wróciłeś z rejsu długiego i dalekiego; powiedz kiedy rozpocząłeś żeglowanie i na jakich akwenach?
Henryk Widera: Moje pierwsze żeglowanie, hmmm...?,. Wydaje mi się, że człowiek rodzi się z takimi genami, które ciągną go w tamtym, wodnym kierunku. Pamiętam mieszkałem na wsi i była łąka. Przez łąkę przepływał strumyk. W porach deszczowych wylewał i łąka się zapełniała wodą. Wtedy to co miałem pod ręką to wynosiłem i pływałem. Raz pamiętam zabrałem balię, na wsi były balie, służyły jako wanny.
ZŻ: A gdzie to było?
HW: To było na Śląsku. Potem mieszkaliśmy koło linii kolejowej i w czasie wojny odstawiono parę wagonów z takimi dziwnymi saniami. Cały transport był przeznaczony na front murmański - na północy Rosji - gdzie na tych saniach wożono rannych i amunicję. Były te sanie niczym łodzie i całe dwa wagony tego stanęło koło nas. Popatrzyliśmy - przecież na tym można pływać! I te sanie - łodzie zabraliśmy z tych wagonów. To było w czasie wojny, frontu. Nie było już Niemców, a i Rosjan też jeszcze nie było. Później w czasie studiów muzycznych bardzo mnie ciągnęło do wody i pamiętam w każde wakacje - a należałem do sekcji turystycznej ZSP - każdego roku organizowałem spływy kajakowe na Mazurach.
ZŻ: Potem był Szczecin. Przyjechałeś do Szczecina, bliżej morza i jak tutaj włączyłeś się w żeglowanie?
HW: W 1964 r. przeprowadziliśmy się z Zielonej Góry do Szczecina. Tutaj kupiłem łódkę klasy „P-7” za 2.500 zł. Pamiętam swój pierwszy rejs na niej. Nie miałem dużego pojęcia o żeglowaniu, a to była mieczówka. I zapomniałem nawet, że trzeba miecz opuścić. Wypłynąłem na jezioro Dąbie. Z mieczem podniesionym i wiatrem w plecy zacząłem pędzić bardzo szybko. Jezioro Małe Dąbskie, później przesmyk. Patrzę, co za woda przede mną - ogrom wody. Przestraszyłem się; trzeba będzie zwrot robić. Ale mi to nie wychodziło. Później pływałem na Zalewie Szczecińskim i jeszcze tego samego roku postanowiłem popłynąć na morze na tej „P-etce”, ale jak tu wyjść na morze?
Na P-etce nie wyjdziesz, takie czasy. Ale to był okres kiedy na dowód