S/y HALNY WIND na Rafie (Kazimierz Biłyk)
Cześć,
Przesyłam opis wypadku jachtu Kazika Biłyka, znanego i lubianego żeglarza z Toronto (i z Florydy, gdzie latami mieszka i pływa na jachcie).
Ciekawe i pouczające. Wiadomość o jego wypadku zamieścił także Jerzy Kuliński. Ja dodaję zdjecia otrzymane od osób trzecich i mapkę szkicową rejonu na Bahamach. Chub Cay jest u góry mapki po lewej stronie.
Kazik jest znany w naszym JK AZS nie tylko jako przyjaciel Ludka Mączki. Jego dawny jacht "Polonus", którym przypłynął z Kanady do Polski (w ramach World Polonia Sailing Jamboree 1991) stoi teraz na naszej przystani pod nazwą "POLAN".
Pozdrawiam,
Wojtek Jacobson
Chub Key Bahamas
12. lutego 2011
s/y HALNY WIND na Rafie
Jak do tego doszło, okoliczności zdarzenia!
Ludek Mączka nie napisał nigdy nic o swoich perypetiach i o rejsach po świecie, niemniej jednak, gdy ktoś z jego załogantów miał intencje napisać nawet książkę, zgadzał się i tylko mówił To z ciebie będą się śmiali, nie ze mnie, jak napiszesz głupoty.
Ja jestem trochę innego zdania, uważam, że ludzie, koledzy, znajomi mają prawo wiedzieć z pierwszej ręki, jak to było, a potem mogą się śmiać, współczuć albo wziąć sobie do serca przestrogę. W końcu na błędach swoich i cudzych się człowiek uczy.
Rejs zaczął się 16. stycznia 2011 r. Z dużą pomocą kolegi Irka Sevcika (Czechoslovak) odbijamy ciężko od doku w Punta Gorda, Floryda, za mało wody pod kilem, ale jakoś się udało, o 23.00 w nocy. Pogoda od początku nas nie rozpieszcza, gęsta mgła.
S/y HALNY WIND ( ERICSON 35 ) jest trochę ciężki, zaprowiantowany na 3 miesiące plus rezerwa na trzy osoby.
Cel Martynika, około 1500 Mil morskich. Moja załoga ma bilety powrotne do Polski na 24. kwietnia z Fort De France na Martynice, mamy dużo czasu, nie musimy się spieszyć.
Stajemy pierwsza noc na kotwicy myśląc, że mgła się rozwieje, złudne nadzieje, decydujemy się jednak płynąć na silniku (brak wiatru), włączając radar co jakiś czas, mimo że wokół pustka.
Rano na drugi dzień ciągle mgła, przepływamy pod wysokim na 65 stop mostem w Marathon Key, Floryda, opuszczając w tym momencie Zatokę Meksykańską i wpływamy na ATLANTYK, nie zatrzymując się w Marathon, mamy dosyć wody i ropy na 800 Mil.
Do Bahamas około 120 mil, omijamy (lub oni nas omijają) około 9 statków na Golfstromie, dosyć duży ruch do Panamy i Meksyku.
O poranku wchodzimy na Bahama Bank poniżej Ridding Rocks.
Do najbliższego miejsca w Chub Key na Berry Islands około 70 Mil, tam umówiliśmy się z Maćkiem, który wypłynął z Tampy zaraz po nas i ma do nas dzień straty.
Wchodzimy do Chub Key zaraz po zachodzie słońca i rzucamy kotwicę w tej pięknej zatoce.
Byłem tu parę razy, i nawet spotkałem się z Kazikiem Kwasiborskim na Sylwestra chyba w 2002 roku i znam to miejsce dobrze.
Wyrzucamy kotwice typu BRUCE 45 funtów na 7 stopach i około 50 stóp łańcucha, trzyma super, do tej pory mnie nie zawiodła, nawet przy wietrze 45 Kts. Następny dzień upływa spokojnie na odpoczynku po paru dniach płynięcia. Odbieram pogodę i mapki przez SSB Radio, wygląda, że idzie front i wiatr będzie dopychający do brzegu, ale nie więcej niż 25 Kts, to jest Okay, trochę pokiwa, na wszelki wypadek dzwonię do syna do Toronto z telefonu satelitarnego, aby sprawdził ten FRONT, potwierdza 25 Kts wind W-NW.
Na wszelki wypadek przygotowuję na dziobie drugą kotwicę CQR gotową do rzucenia, gdyby co.
Wieczorem już po ciemku przypływa Maciek i kotwiczy 100 metrów przed moim dziobem. Umawiamy się na radiu na rano, jest zmęczony. Rano woduję dinghy i wiozę Adama do Maćka, aby go wciągnął na maszt. Maciek dopiero co zwodował nową łódkę s/y MACIEJKA II i nie ma jeszcze flaglinek, a tu trzeba wywiesić żółtą flagę do odprawy. Po robocie umawiamy się na wieczór na kokpit-party u Macka.
Niestety front, który w dzień przystopował, ruszył z kopyta i idzie na nas. Rośnie fala i rośnie wiatr. NICI z kokpit-party.
Trzeba przetrzymać front, a rano zabrać się z nim do Nassau, tak się to tu robi.
Około 20.00 (ciemno jak w d----) zaczęło lać, wiatr ma takie porywy, chyba większe jak 25 Ktn i fala urosła, ale BRUCE trzyma, CQR gotowa do rzucenia, jakby co!
I nagle jakaś większa fala ustawia łódkę pod kątem 90 stopni do łańcucha kotwicy i napór wiatru na bok łódki i takielunek wyrywa BRUCA, i czuję i widzę na laptopie, że JEDZIEMY, lecę na dziób i rzucam przygotowaną CQR, co zajmuje może minutę, ale zanim CQR zaczyna łapać już czuję, że łódka wali kilem o dno, ADAM leci na dziob, ja do silnika, podjeżdżam do wiatru, ale nie słyszę, Adama co robi, myślę, że wybiera kotwice. Przed dziobem mam Maćka i jeszcze inną amerykańską łódkę o nazwie LOLA, nie mogę w nich uderzyć, próbuję ominąć ich na prawo, niestety Adamowi nie udało się wybrać kotwic i mnie hamują, skręcam więc w lewo, żeby nie uszkodzić jachtów przede mną,
i nagle silnik gaśnie. NAKRECA się jedna z kotwic na śrubę. Jeszcze próbuję walczyć wyszarpując ciężką trzecią sztormową kotwicę z bakisty i gdy mam ją już pod pachą i zamierzam ją targać na dziób, czuję najpierw uderzenia jachtu kilem o dno, a zaraz potem lewą burtą o rafę brzegu. W tym momencie wiem, że to już KONIEC. W tym momencie liczy się tylko ŻYCIE, nieważne kotwice i jacht, ADAM co prawda próbuje ratować łódkę wsadzając odbijacze miedzy rafę a kadłub, ryzykując utratę rąk i nóg, co niestety nie podziałało. Ja pilnuje Haliny, żeby tylko bezpiecznie wyskoczyła na brzeg, ona jedna zdążyła założyć kamizelkę ratunkową, przy wyskoku straciła buta, ale wiem, że jest cała i zdrowa na brzegu, to mi dodaje sił. Woda się wlewa do łódki przez rozbitą lewą burtę z szybkością huraganu, nie ma czasu na nic, tylko dokumenty, jakaś kurtka i na brzeg. Maciek nadal przez VHF radio nadaje " MAYDAY", są jacyś ludzie na brzegu, nawet za chwilę przyjeżdża policja (bardzo pomocna), po minucie szoku WRACAMY z Adamem do łódki i nurkując w ciemnościach i w wodzie bierzemy, co popadnie, łódka rzuca niemiłosiernie jeszcze ma jakąś wyporność mimo ogromnej dziury w lewej burcie, ale zawisła na skale, a woda opada, tak pewnie zostanie. Najpierw przy aprobacie Policji właściciel dużej motorowej łodzi zabiera nas do siebie i aplikuje nam po dwa głębsze Johny Walker, co niesamowicie podnosi nas na duchu, następnie policjant o imieniu Woodbrigde wsadza nas do gazika i zawozi do motelu, ale jak tu spać. Ja chce wracać do lodki ratować rzeczy, ale jestem wypompowany, po prostu nie mam siły na nic, jest trzecia w nocy (a pi... jak w kieleckim na dworcu przed wojną). Dopiero rano się uspokoiło, włączam telewizor w motelu, a tu podają, że ten front poprzewracał w Tampie na Florydzie stacje benzynowe produkując tornada i też narobił nieźle w Miami.
Po pierwsze:
Kto nie żegluje, ten nie ryzykuje i dobrze się w domu czuje!
Po drugie:
Tak jak to mówił mój przyjaciel Ludek Maczka Na morzu musza być straty w sprzęcie i w ludziach. Szczęście jest wtedy, jeżeli tylko w sprzęcie!
Po trzecie:
Wina jest tylko moja, zawierzylem prognozie (powinienem wziąć poprawkę).
Trzecia kotwica sztormowa powinna być na dziobie (tak na wszelki wypadek).
Powinienem za dnia przesunąć łódkę na kotwicę dalej od brzegu, żeby mieć zapas wody na manewry.
Po czwarte:
Dalej jestem tu na Bahamas i rozbieram do naga łódkę, którą składałem przez trzy lata, przygotowując ją do dalekich rejsów. Rozbieranie idzie dużo szybciej (trzy tygodnie), tylko narzędzia zardzewiale i brudzą ręce na brązowo prawie nie do wyczyszczenia.
Po czwarte:
Dziękuję serdecznie Andrzejowi Sohajowi, który specjalnie tu przypłynął z Florydy pomagając mi w biedzie, za co mu będę do śmierci wdzięczny. Czekam teraz na Maćka, który ma mnie zabrać z całym ocalałym dobytkiem na Florydę.
Pozdrawiam wszystkich czytelników i przytaczam znamienne navigare necesse est vivere non est necesse.
Pozdrawiam serdecznie też przy okazji Jarka Hruzewicza i Andrzeja Plewika. Koledzy: " just joined the club.
PS. Przepraszam za nieposiadanie polskiej czcionki na resztkach ocalałego cudem jednego z trzech laptopa i niemożliwość załączenia żadnych zdjęć z powodu prędkości Internetu 1 Mb/s.
Zdjęcia spróbuję posłać będąc już niedługo na Florydzie.
Kazimierz Biłyk
kazbilyk@yahoo.com