Ze Świnoujścia wyruszyłem 1 września 2002 roku (a dzień wcześniej wypłynąłem ze Szczecina, z Jacht Klubu AZS). Po trzech dobach wszedłem w śluzy Kanału Kilońskiego. Nastepnego dnia rano o godzinie czwartej wyszedłem z Kanału Kilońskiego w Brunsbutell na Morze Północne i po kilku dniach żeglugi znalazłem się w okolicy Nieuwpoort (Belgia). Tutaj po raz pierwszy wyczułem, groźbę prądów. Przy dużym szumie wody czułem jak się unoszę. Bardzo zmęczony postanowiłem na czerwonym migającym świetle, jeszcze niskiej wodzie, wejść do mariny. Długi czas płynąłem w cuchnącym błotem wąwozie. Po przycumowaniu niewiele czasu zostało mi na sen. Po czterech godzinach jeszcze na wysokiej wodzie wyruszyłem w dalszą podróż do Calais. Przy dziennym świetle i wysokiej wodzie ponury wąwóz zamienił się we wprost sielankowy obraz.
Pod wieczór dotarłem do Calais. Po uzupełnieniu prowiantu, paliwa i konsultacji z innymi żeglarzami co do wyboru dalszej drogi, wyruszyłem do Anglii. Pogoda była nienajlepsza: 5 – 6 Bouforta ze szkwałami. Żeglarze mieli wątpliwość czy mi się uda przy tak wysokiej fali dotrzeć do Anglii. Po trzech dniach dotarłem do Weymouth gdzie po krótkim wypoczynku, wcześnie rano, wyruszyłem do Penzance. Dotarłem tam 17. września. Jednak ze względu na złą pogodę i nieoświetlone niektóre boje, do portu wszedłem następnego dnia. W porcie dziwili się, że w tak krótkim czasie, bez samosteru, udało mi się ze Szczecina dotrzeć do zachodnich krańców Anglii.
Po tygodniu postoju, widząc zadowalającą prognozę na kolejne pięć dni wyruszyłem w stronę Hiszpanii. Jednak poza pierwszym dniem prognoza się nie sprawdziła. Nie miało być bardzo słabych wiatrów jak i bardzo silnych a takie niestety przyszły. W ostatnim dniu września szczęśliwy, że „zaliczyłem” Biskaje dotarłem do La Coruńa. Odnosiłem wrażenie jak gdybym już cały rejs na wymarzone Wyspy Kanaryjskie pomyślnie zakończył. Po trzech dniach przerwy wyruszyłem do Vigo i dalej do Lizbony.
Po wyczekaniu na korzystną prognozę pogody, 20. pażdziernika wyruszyłem na Maderę. Pogoda była stale piękna, 27.10.02 wpłynąłem do Funczal na Maderze a po kilku dniach byłem na Wyspach Kanaryjskich. Zacumowałem jacht w Santa Cruz. Tutaj rozpoczął się nowy etap przygotowania do zwiedzania wysp. Do tego były potrzebne fundusze. Jako były zawodowy muzyk (Koncertmistrz Opery i Operetki w Szczecinie) nie miałem zbyt wielkich trudności w zdobyciu funduszy (grałem gdzie się dało, również na ulicy) na zakup kamery, pontonu i dalsze życie.Wiosną, zostawiając jacht w Las Palmas, wróciłem na pięć miesięcy do domu. Na wyspy powróciłem w połowie września. Pływając po archipelagu Wysp Kanaryjskich spotkałem jacht Lady B ze wspaniałym kapitanem Jackiem. Pod koniec kwietnia opuściłem Wyspy Kanaryjskie kierując się na Maderę. Po drodze natrafiłem na bardzo silny sztorm.
Gdzieś około dwadzieścia mil od Tangeru, spotkało mnie bardzo przykre niebezpieczne zdarzenie. Już po zachodzie słońca podpłynęła do mnie barka oświetlając mnie kazali się zatrzymać. Od samego początku nie budzili zaufania. Nie zatrzymując się coraz bardziej byłem przekonany, że to nie straż graniczna albo policja. Stale przecinali mi kurs, a ich zachowanie i pokrzykiwania dobitnie o tym znaczyły. Ta zabawa dosyć długo trwała, kiedy się trochę oddalili, myślałem że już mi dadzą spokój. Ruszyłem wtedy ale oni na dużej szybkości zbliżyli się i nagle skierowali swoją barkę na mój jacht. Dzięki tylko mojemu błyskawicznemu zwrotowi nie doszło do kolizji. Przeszli tuż za rufą mojego jachtu a ja omal nie otarłem się o ich burtę i wtedy dopiero zobaczyłem, barka była bardzo prymitywna. Kiedy zrobili zwrot byłem już dosyć daleko. Dochodzili mnie ale na szczęście nie tak szybko. Dodałem obrotów do końca i bardzo wolno się od nich oddalałem. Czułem się uratowany.
21. maja przepłynąłem przez Cieśninę Gibraltarska kierując się na Baleary a stamtąd do Francji, do portu La Nouvelle, gdzie wszedłem do kanałów prowdzących na Biskaje. Po postawieniu masztu i przygotowaniu jachtu do dalszej żeglugi wyruszyłem przez Biskaje w stronę Kanału La Manche. W okolicach Wysp Normandzkich i Cherbourga natrafiłem na silne prądy. Pod wieczór pogoda się gwałtownie pogarszała, barometr szybko spadał. Nadszedł silny sztorm. Przeżyłem najtrudniejsze chwile: złamał się maszt, wzywałem pomocy. Uratowany szczęśliwie znalazłem się w Boulogne.
Po blisko sześciu tygodniach przy wydatnej pomocy naszych rodaków (pracowali w stoczni) i żeglarzy jacht był gotowy do dalszej podróży. Przez Morze Północne napotykając na silne, sztormowe wiatry, walcząc z trudami żeglugi na prądzie dopłynąłem do Kanału Kilońskiego. Potem był Bałtyk, wewnętrzne wody Rugii, Zalew Szczeciński i wreszcie Szczecin. 15. listopada szczęśliwy, witany serdecznie przez kolegów klubowych z Komandorem Witoldem Zdrojewskim na czele, zacumowałem w swoim Klubie.
Henryk Widera XII 2004
Tekst opracował Zenon Szostak
|