G-Point odwiedził Alandy

Magda i Michał Kuszewscy (G-Point) mieli w tym roku długie wakacje, które pozwoliły im na daleki, ciężki rejs (w sam raz na podróż poślubną) - wypuścili się na Alandy. Michał zmobilizował się i ekspresem wyselekcjonował zdjęcia do naszej galerii oraz napisał o rejsie parę słów, które przeczytać można poniżej.

Krótką relację z rejsu i sympatyczne peany ku czci Dzielnej Żony przeczytać można także u Kulińskiego oraz na forum. Obszerniejszy raport fotograficzny Michał umieścił tutaj.

Tak Michał "Kusza" Kuszewski opisuje rejs G-Pointem na Alandy:

Odkąd 2 lata temu po raz pierwszy udało mi się odwiedzić Alandy, szukałem możliwości, by zjawić się tam po raz kolejny. W tym roku nasze długie urlopy, jak i pozyskanie łódki stanowiły wystarczający argument, by się tam wybrać, bo jeśli jest ochota…

Jednak po drodze mieliśmy zamiar odwiedzić Przyjaciół - żeglarzy z Gdyni, a przy okazji sprawdzić i poznać łódkę. Tak więc via Bornholm i Łebę dotarliśmy do wypchanej po brzegi mariny gdyńskiej. Tam uzupełniliśmy wykaz potrzebnych sprzętów i artykułów, by późnym wieczorem przyjąć kurs 000°. Po kilku dobach zmieniliśmy kurs na 270° i pojawiliśmy się na Gotlandii.

Po krótkiej wizycie w Visby postanowiliśmy nadchodzący sztorm przyjąć w zacisznym i spokojnym Blase. Potem jeszcze pognało nas do Fårösundu. Następnie znów przyjęliśmy kurs północny. Jednak walka z coraz silniejszym wiatrem z północy skłoniła nas do ponownych odwiedzin w Szwecji.

Padło na Sandhamn jako najbliższy nam port. Zanim jednak dane nam było zobaczyć szkiery, najpierw musieliśmy zmierzyć się z osaczającymi nas burzami, a potem w samych szkierach gęsta mgła uniemożliwiała nam ujrzenie ich. Jednak precyzja Madzi – sternika i stała kontrola kursu oraz pozycji pozwoliły nam bezpiecznie dobić do kei.
Tam udało się przeczekać kolejny kilkudniowy sztorm, a przy okazji w rekordowym tempie „zwiedzić” Sztokholm.

Po ustaniu sztormów wyruszyliśmy w kierunku Kökar będącej naszymi wrotami na Alandy. Żegluga wśród wysp ma zupełnie inny charakter, pływa się tam niczym po Mazurach i na początku ciężko się przełamać, by jachtem morskim wpłynąć np. pomiędzy dwie wyspy oddalone od siebie o 20m. Nawigacja pośród skał także wymaga ciągłej uwagi i dokładnej mapy. Niemniej miejsce to jest dla nas magiczne i ma tak ogromny urok, że nie sposób mu nie ulec.

Po kilku dniach spokojnej i powolnej żeglugi należało zacząć powoli obierać kurs na Turku, gdzie załoga miała zostać uzupełniona o naszych Przyjaciół. W drodze do dawnej stolicy Finlandii udało się odwiedzić kilka pięknych wysp i wysepek, by ostatecznie zacumować w centrum miasta.

Udało nam się tam także spotkać naszych znajomych Łotyszy z Sandhamn i wymienić wrażenia. Ich sugestie oraz barwne opowieści sprawiły, że w drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze kilka wysepek archipelagu Turku oraz Alandów. Ostatnią z nich była wyspa Uto, którą ze względu na mgłę musieliśmy przed dwoma laty ominąć.
Wyspa jest przeurokliwa, a zlokalizowana tam latarnia morska tylko jej tego uroku dodaje. Ponieważ podróż w górę zabrała nam większość naszego urlopu, teraz, w drodze powrotnej musieliśmy się mocno sprężać, by zdążyć do obowiązków.

Na szczęście Opatrzność nam sprzyjała i po nieco ponad dobie płynięcia osiągnęliśmy Lauterhorn na Fårö. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku Olandii, burza jednak nas powstrzymała, rankiem podjeliśmy kolejną próbę.

Po ponad 30 godzinach, gdzie słaby wiatr przeplatał się z flautą dotarliśmy do Byxelkrok, malowniczej osady na północy Olandii. Co prawda planowaliśmy jak najgłębiej wbić się w Kalmarsund, jednak silny południowy wiatr kazał nam zmodyfikowac te plany. Kolejny dzień to zmiana kierunku wiatru i co za tym idzie szybka żegluga na południe.

Wczesnym popołudniem przepływaliśmy pod mostem Kalmarskim, a wieczorem wychodziliśmy na otwarte morze, kierując się na Bornholm. Tu wiatr dość mocno się rozochocił, więc nad ranem zaczęliśmy się refować, jednocześnie po cichu licząc o której tym baksztagowym wiatrem dotrzemy na wyspę. Nasze plany chyba nie bardzo się podobały Neptunowi, bo najpierw poczęstował nas mgłą, a następnie wiatr odkręcił zmuszając nas do halsowania. Jakby tego było mało, jego siła wciąż rosła, by w końcu osiągnąć w podmuchach 8B.

Na szczęście na horyzoncie pojawiło się Christiansø, a jakiś czas potem Bornholm, wówczas wiatr zaczął słabnąć. Po pewnym czasie zbliżyliśmy się na tyle do wyspy, ze dość skutecznie osłaniała nas ona przed falą i wiatrem. Jednak GPS wskazywał, że przed wieczorem nie dojdziemy do Svaneke. Ponieważ miałem przykazane, by po ciemku tam nie wchodzić, pomknęliśmy lewym halsem w kierunku Allinge. Nie specjalnie lubię wchodzić dwa razy do tego samego portu, więc wybrałem ten, którego do tej pory nie odwiedzałem, a zatem wpłynęliśmy do Tejn.

Do Allinge zrobiliśmy sobie spacer na rybkę. Aż w końcu nadszedł czas (i pogoda) na powrót do domu. Po drodze jeszcze tylko wizyta w Świnoujściu, do którego zaholowaliśmy załogę będącą w potrzebie (awaria) i w końcu macierzysty port…

W rejsie pokonano 1492 Nm w czasie 386h. Odwiedzono 24 porty. W sumie przez pokład przewinęło się 5 osób. Ponad 600 Nm pokonano w romantycznym duecie małżeńskim (Madzia&Kusza).

Polecamy Alandy Wszystkim lubiącym ciszę, spokój i poszukującym nowych wrażeń.