Ewa Podgajna o Henryku Widerze
- Na rejsy zabierałem skrzypce. Muzyka, która nieomal doprowadziła mnie do obłędu, zaczęła mi sprawiać radość. Żeglarstwo uratowało mi życie - wyznaje Henryk Widera, skrzypek i żeglarz.
Emerytowany koncertmistrz szczecińskiej Operetki. Rocznik 1930. Talent po ojcu, skrzypku samouku, który w Tarnowskich Górach grał z kolegami do filmów niemych. Henryk Widera pamięta, że przed II wojną, nieopodal Gliwic, incydenty graniczne były na porządku dziennym.
- Grałem z ojcem na weselu po drugiej stronie granicy. Kiedy wracaliśmy do domu, niemiecki celnik kazał mu zagrać "Deutschland, Deutschland über alles". Ojcu, staremu powstańcowi śląskiemu, trudno było ten nakaz spełnić. Zagrał na najniższej strunie, nieczysto.
Muzyk w kanale dla orkiestry
Po wojnie i Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach pełen wiary Henryk przyjechał do Szczecina, gdzie został skrzypkiem w Filharmonii. Wyróżniali go recenzenci.
- Tymczasem moje życie zawodowe to jeden wielki stres i lęk - opowiada Widera. - Nie radziłem sobie z występowaniem na oczach ludzi. Nie potrafiłem tego wytrzymać. Stawałem się niespokojny. Ręce mi się trzęsły. Zaczęło się chodzenie po lekarzach. Coraz silniejsze leki nie pomagały.
Przeniósł się do Operetki, żeby schować się w kanale dla orkiestry. Ale to była droga na dno. Powierzono mu rolę koncertmistrza. Znów duża odpowiedzialność, stres.
- Lęki znikały tylko pod wpływem alkoholu, coraz częściej po niego sięgałem.
Brawa z łodzi podwodnej
Życie zaczęło się na nowo od kupienia małego jachtu (taki większy kajak, 4 m długości i 1,2 m szerokości). Namówi go Jasio Waraczewski, który w 1991 r. też zostanie koncertmistrzem, w Filharmonii Szczecińskiej. Wtedy jeszcze chodzi do średniej szkoły muzycznej, a już gra w orkiestrze Operetki.
- Przeżycie było, kiedy dopłynąłem do Wolińskiego Parku Narodowego. Do dziś czuję zapach tego lasu, słyszę orkiestrę niezliczonego ptactwa wodnego - wspomina Widera. - Wykorzystywałem każdą wolną chwilę na żeglowanie. Na rejsy zabierałem skrzypce. Muzyka, która nieomal doprowadziła mnie do obłędu, sprawiała mi teraz radość.
W Cannes, żeby zarobić na remont jachtu, wyszedł grać na ulicę. - To był moment, w którym poczułem absolutną wolność. Grałem, co chciałem, gdzie chciałem, kiedy chciałem. Wtedy naprawdę pokochałem muzykę i poczułem się artystą. Żeglarstwo ukoiło mi nerwy i uratowało życie.
Muzyka przysparzała przygód. - Płynąłem przez Zatokę Liońską, była ładna pogoda. Wyciągnąłem skrzypce - wspomina. - Nagle coś potężnego wynurzyło się z wody. Myślałem, że to wieloryb, a to była łódź podwodna. Usłyszeli moje granie w sonarach. Załoga wyszła na pokład i zaczęła bić brawo.
Kolos na emeryturze
Kolosy w Gdyni to największe ogólnopolskie spotkanie podróżników. Najlepsi w podróży, alpinizmie, eksploracji jaskiń, którzy wyłamują się ze schematów, dostają statuetki. Za samotny rejs jachtem z Polski na Wyspy Kanaryjskie, zrealizowanym dla własnej satysfakcji, bez sponsorów i patronów medialnych, kapituła prestiżowej nagrody przyznaje Henrykowi Widerze wyróżnienie w 2004 r. Drugie wyróżnienie będzie cztery lata później, za samotny rejs dookoła Europy. Dostał też w tym konkursie Nagrodę Dziennikarzy Kolosy 2008 za całokształt. Był już na emeryturze. Miał 78 lat.
Chciałby jeszcze zagrać ze szczecińskimi filharmonikami. Na 65-lecie swojej pracy artystycznej. Na przystani AZS, w warunkach już wypróbowanych w corocznych "Koncertach na wodzie" owego Jasia Waraczewskiego.
- Chciałbym, żeby na takim koncercie to on był dyrygentem - marzy.
Jak uratować żeglarstwo
Żeglarstwo uratowało mu życie, teraz on chciałby uratować żeglarstwo. Ze smutkiem patrzy, jak zamiera. - Na pozór jest pięknie. Coraz nowsze przystanie i bardziej komfortowe jachty. Tylko żeglarzy coraz mniej - tłumaczy. - Wychowywały ich kluby jachtowe. Teraz AZS to przede wszystkim przystań. Nie ma pieniędzy na szkolenia. Wszystko oscyluje wokół regat, które każą się ścigać. A przecież ludzie potrzebują też w żeglowaniu relaksu, radości.
Próbuje zebrać wspólnotę, by wyruszyć razem w taki rejs na Morze Śródziemne. Poprowadziłby do niego ze Szczecina kanałami, rzekami. Studenci Akademii Sztuki zabraliby ze sobą instrumenty.